Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 223.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

A był to pan, który gdy chciał umiał się srogim, ale i łaskawym okazać, więc dnia tego z kolei witając ziemiany, każdego wiedział o co spytać, czém mu pochlebić, aby dobréj myśli był. Tuż téż cześnicy stali i stolnik, z kubkami i dzbany, a na stole jadło dymiło. Sadzał kneź podle i wesoło rozmawiał. Gdy około południa zjechali się wszyscy wezwani, izba niemal była pełną i panował w niéj gwar a ochota wielka. Miód coraz rozwiązywał języki.
I Dobrosław i brat pański Sydbór i inna mnoga starszyzna, urzędnicy dworscy nalewali a przymuszali pić i jeść, bo taki był zawsze obyczaj gościnności słowiańskiéj, iż przymusem ujmowano wstrzemięźliwych przez grzeczność gości.
Gdy więc tu zawzięło się mocno na ochotę i wesele, Mieszko wstał, jako dobry pan mięszając się między swych ziemian. Czy z umysłu, czy trafunkiem, kilku do siebie najstarszych ściągnąwszy, o wojnie począł mówić naprzód, i rozmawiając z niemi wywiódł ich do blizkiéj komory, któréj okna w podwórze wychodziły.
Tu téż ławy były do koła i stolica dla knezia. Sama się jakoś zebrała starszyzna, sędziwe głowy, dwóch braci Jaksów, Czarny i Biały, Rolita z obciętą ręką bez palców, bo mu je w potyczce niemiec odsiekł, Kaniowczyk, którego zwano Leszczycem, Grzymała Laskonogi i Godziemba zwan Krzywogębą, choć pod wąsami mu nic widać nie