Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 230.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie było go... Parę dni temu słano za nim — Kneź[1] mówił krótko i odprawił.
Odszedł nareście donosiciel, a Warga podniósłszy oponę, wsunął się do ciemnéj kontyny... Na ławie u wnijścia siedziało dwóch na pozór uśpionych ludzi. Spostrzegłszy Wargę, ruszyli się.
— Teraz idźcie — rzekł — wiecie dokąd i po których dworach... nie zapomnijcie o Luboniu... pojutrze na uroczysku Lelowém... jak świt...
— Pojutrze na uroczysku Lelowém jak świt! powtórzyli machinalnie dwaj starzy... a Warga jeszcze raz toż samo im wtórował.
— Pojutrze na uroczysku Lelowém jak świt...
Podniosła się opona świątyni ostrożnie, Warga wyszedł oglądając się, a za nim dwaj jego posłowie... Każdy w inną kierując się stronę...
Uroczysko Lelowe, położone było wśród lasów, na pół drogi do Gniezna... Odwieczny dąb spruchniały, omszony, przyschły już, zajmował środek łąki, która wierzch wzgórza okrywała, nizką a gęstą trawą leśną porosła... Tu i owdzie jakby kołem, wsiadłe w ziemię leżały głazy szare, opasując go wieńcem... Niektóre z nich ukryły się już prawie w niéj, inne sterczały jeszcze nad powierzchnią. Pomiędzy niemi a olbrzymim dębem mnóstwo glinianych małych miseczek stało w nieładzie, przypruszonych gałęźmi, poprzysypywanych ziemią. Między niemi gdzie nie-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – kneź.