Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 012.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Pomimo, że dochodził lat pięćdziesięciu, dotąd się nie ożenił, i ludzie przepowiadali, iż go już najczulsze kuzynek starania nie potrafią zaprowadzić na kobierzec. Było mu tak swobodnie na świecie, tak dobrze i wesoło, iż nie chciał sobie, jak się wyrażał czasem cicho: „komplikować egzystencji.“
Już sama powierzchowność pociągała ku niemu... Nosił się po francuzku z niezmierną zawsze elegancją i smakiem. Peruki sprowadzano z Paryża, batystową bieliznę szyto tam i prano, bo u nasby jej nikt wyprać nie potrafił, i próby okazały się tak nieszczęśliwe, iż wyrzeczono się raz na zawsze krajowego mydła, rąk i wody. Rozumie się samo przez się, że reszta garderoby dobrana być musiała do fryzury i bielizny... Nikt troskliwiej nad niego nie pilnował, ażeby guziki fraka, kamizelki, sprzączki od trzewików i szpada dobrane były zawsze i do jednego garnituru należące... nikt z równą mu logiką, ścisłą a nieubłaganą, nie ubierał się u nas. Był też i sędzią nader surowym dla drugich, a człowiek, który przed nim stanął z porcelanowemi guzikami przy sprzączkach stalowych, był od razu osądzony.
Natura obdarzyła go fizjonomią tak przyjemną, z pomocą sztuki i wychowania, wykształconą na tak miluchną maseczkę... że przepędzić z nim godzin kilka, a nie pokochać go, mógł chyba człowiek bez czucia i smaku... Rysy twarzy nie były klassyczne, lecz składały całość pełną harmonii łagodnej, wdzięcznej, słodkiej... uśmiechającej się najczystszą filantropią. Niebieskie jego oczy pływały jakby we łzach, wargi okalał dobrotliwy uśmieszek, na czole żadna marszczka marmuru jego nie zarysowała... Ludzie mówili, że trochę