Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 045.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dowitym miejscowym chłopkiem i zwał się po prostu Perebendą.
Bronzy, kryształy, kwiaty, światła ubierały wytwornie stół herbowną okryty bielizną, umyślnie robioną w Saksonii. Wielkie tafle zwierciadlane w środku stołu kładzione, na których stawiano naczynia, odbijały je, zwiększając blask także. Gdzie niegdzie gruppy i figurki z saskiej porcelany bawiły oko przyjemnie... Z wyjątkiem wielu osób, które do pierwszego stołu prawa ani pretensji nie miały, wszyscy zasiedli do wieczerzy.
Hetman gościa po prawej ręce posadził z wielką przyjemnością, poczynając z nim rozmowę amalgamowaną francuzką-polską, w której młodzieniec skromny brał udział.
W tak dobrym humorze jak dziś, bywał gospodarz rzadko; dzień to był bowiem szczęśliwy ze wszech miar, gdyż ani Borawski interesami, ani kancellarja wojskowa podpisami, ani żaden szlachcic sejmikowemi sprawy go nie nudził, a na gościńcu znalazł on nieoszacowany skarb, ową zagadkę na siwym koniu...
Hetman także próbował coś dobyć ze swojego gościa, coś coby na jaki ślad, na wniosek naprowadzało; nie zyskawszy nic wreszcie, nie chciał być natrętnym, co w gospodarzu byłoby niedelikatnością, wszystkim prawom dobrego tonu przeciwną. W blasku świateł rzęsistych... twarz Dobka jeszcze wyrazistsza zwracała oczy całego stołu... szeptano poglądając na niego dziwnie. Ze szczególną czułością przyglądał mu się chevalier Georges, który przy nim siedział, nie mogąc od pięknej jego rączki oka oderwać...
Ręka ta nawet uwagę hetmana zwróciła, i w chwili