Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 070.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wśród obiadu mówiono o rozmaitych plotkach, jakie po kraju chodziły, tyczących się różnych osób i wypadków... Szlachcic miał wiele do opowiadania, wiedział bowiem co się gdzie na około działo... przez swych panów braci klientów.
— Do czegośmy to dożyli! panie hetmanie dobrodzieju, rzekł w końcu, najlepszy dowód historja pewnego domu, którego imienia, pozwolicie, że nie wymienię. Nomina sunt odiosa.
W głębokiem Polesiu żyje w najzapadlejszym kącie rodzina osobliwsza... niech ich tam Bóg sądzi, jedni mówią, że skryci arjanie, drudzy, że utajone lutry, inni że katolicy... lecz o ich konfessję mniejsza, bo to ad rem nie należy. Tandem został z familji już podżyły ojciec z jedynaczką córką, którą słyszę pieścił niezmiernie. Szczęśliwie się żyje... szlachcic pieniądze zbiera okrutne, mówią, że krocie miał i to wszystko we złocie. Mimo, że to kąt zapadły, gorzej jeszcze niż moje Wilczodoły... przecie znalazła się, z pozwoleniem baba... którą tam pewnie djabeł posłał. Wdówka młoda, przystojna, przewąchawszy owe dusie u szlachcica, nuż mu się zalecać... I tak się dobrze wzięła do jegomości, iż mimo miłości dla córki... mimo siwizny, mimo lat... ożenił się. Weszła tedy w dom macocha z ręką żelazną, nuż się nad ulubionem dzieckiem znęcać!
— Przykro słuchać! przerwał hetman, wiadomo co to macocha!
Dobek spuściwszy oczy na talerz, już ich cale podnieść nie śmiał... siedział jak zdrętwiały, czuł, że jego to dzieje pan Zarwański opowiadał...
— Na czemże się skończyło? spytał gospodarz.
— Na tem, że dziewczę prześladowane, bo to tam