Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 081.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja? jakto ja? panie hetmanie! ja? z wielkim zapałem i niby obrażony na honorze, ozwał się Pobożanin, ja za nią kroku nie zrobię.
— Więc znowu jakieś nieporozumienie, które nie potrwa, flegmatycznie odrzekł hetman, ziewając, dłużej niż do wieczoru! O cożeście się, a raczej o kogoście się poróżnili? szczerze mi wyznaj!
Pobożanin się zmieszał.
— Tu nie idzie, rzekł żywo, o kogoś, idzie o to, że to jest i nieosobliwa artystka, i wcale nieszczególna kobieta...
— Co się tycze artystki, kładnąc rękę na ramieniu marszałka, odezwał się powolnie hetman: pozwól mnie o tem sądzić. Znam ich wiele w Paryżu... widziałem Clairon.. najpierwsze siły teatrów stolicy nie są mi obce. Jest wiele artystek, którym Babetta niedorówna, lecz ani jednej nie znam, któraby role tragiczne, komiczne, matek i kochanek, razem wszystkie tak grać umiała i mogła jak ona! Dla małego teatrzyku na prowincji to skarb nieoceniony...
— Pobożanin głową potrząsł.
— Strasznie starzeje! rzekł, czy pan hetman tego nie widzi?
— W salonie, na scenie jest dziwnie młodą.
— Ja jednak znajduję, że pozbyć się jej...
— Mój drogi! czyż koniecznie? odezwał się hetman smutnie... Vous m’en direz tant! a mnie by jej żal było.
— Tak, a przecież choćby żal być miało, trzeba raz... przerwał gniewnie Pobożanin, mieć siłę ją odprawić. Ja za to ręczę, że na jej miejsce inną wyszukam...