Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 083.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo pani nie masz, nie miałaś i nie będziesz miała serca!
Babetta się rozśmiała...
— Mogłaś pani przywiązać do siebie człowieka, który ją szczerze kochał.
— Wiem! wiem!... alem nie umiała!
— Nieustanne bałamuctwa jej w końcu nąjstalsze przywiązanie wyczerpały.
— A jakiż miałam obowiązek być wierną człowiekowi, który nie miał odwagi podać mi ręki do ołtarza? Byłam wolną... mogłam przecie czynić co mi się podobało. Nie byłoby pewnie na świecie wierniejszej żony nademnie, ale być uwodzoną i rzucaną... niemiło! wolałam sama uwodzić i rzucać!!
— Jakże pani chcesz, aby w niej mieć wiarę po takiem postępowaniu? zawołał Pobożanin.
— Kto nie ma wiary... temu jej nakazać nie można, odparła Babetta, a bez niej i miłość jest niepodobna.
Stary pan marszałek potarł łysinę.
— Więc się żegnamy?
— A tak jest.. sługa uniżona! dokończyła Babetta, i obróciła się szerokiemi białemi plecami do niego.
Pobożanin stał, patrzał długo, wahał się, sam nie wiedział widocznie, jak skończyć tę scenę, a Babetty mu żal było.
— Wytłómacz się pani przynajmniej ze śmiesznego latania za tym wyrostkiem, którego hetman zgarnął gdzieś z gościńca na utrapienie nasze...
A jakież pan masz prawo żądać odemnie tłómaczenia?
Marszałek się zamyślił; nagle rzucił czapkę na stół.