Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 118.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Sądziła, że one i Laurze się w końcu naprzykrzą... ale na to się nie zanosiło. Całą jej pociechą był Georges, który znękanej czekoladę w Saskim ogrodzie kupował i assystował w przechadzkach, co – dosyć pomarszczonej twarzyczce pochlebiało.
Ile razy próbowała coś narzucić, namówić na coś, wpłynąć na towarzyszkę – zawsze odchodziła grzecznie zbyta milczeniem lub półsłowem. Takiego hartu i samowoli w młodej dziewczynie cale się też nie spodziewała. Gniewała się na nią i na siebie, że się tak omyliła. Zamyślała już nawet wymknąć się z tego więzienia, które jej nic nie obiecywało, oprócz nieskończonych nudów.
Jakby to wszystko przeczuwała, Laura do swych fantazji dramatycznych przybrała nową, wróciła do myśli ukrycia płci swej w męzkiem ubraniu i wprawiała się w to niemal codziennie. Pani Lassy zaś o ile prawdziwych, a przystojnych mężczyzn lubiła, o tyle brzydziła się fałszowanymi i zdało jej się bezbożnością, takie przybieranie powagi nienależnej, a wyrzekanie się dobrowolne darów bożych... kobiecego wdzięku i uroku.
Tymczasem Laura codziennie przywdziewała znowu strój męzki i znaczną część w nim spędzała, czyniąc znakomite postępy w śmiałości ruchów, naturalności, nawet wyrazie, jaki fizjonomji nadawała.
Zabawki tej Lassy znosić nie mogła. Cóż gdy jej uwagi i rady nic a nic nie skutkowały... Dziewczę uśmiechało się, a robiło swoje...
Po kilkunastu dniach, jednego letniego wieczoru, gdy Laura tak paradowała po pokoju, a Lassy wzdychała w kącie, poglądając na nią okiem pełnem oburzenia, dziewczę się odezwało: