Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 131.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mogąc wojować, trzeba było uchodzić, lecz niech będzie dość o tem.
— I cóż myślisz z sobą? zapytała druga...
— Uczyć się... przeżyć złe chwile, a może lepszych doczekać! rzekła Laura.
— Wiesz kasztelanowo, przerwała tłuściuchna, kawaler nie mając dotąd innej passji, a może broniąc się innym, do sceny i teatru zawziął wielką miłość.
— Byleby go ona za kulisy do aktorek nie zaprowadziła jak innych ichmościów, rzekła pani Kossakowska, boby go szkoda było...
Laura rozśmiała się mimowoli.
Dwie panie z dziwną ciekawością, prawie natrętnie się jej przypatrywały... snadź je wyraz dziewiczy, młody, a razem energiczny tej pięknej twarzyczki pociągał.
— Co do teatru, odezwała się pani Kossakowska, i ja go lubię bardzo, ale szlachetny, wzniosły, który do uczuć pięknych budzi i na chwilę choć człowieka z powszedniego błota wyprowadza. I niegodnem mi się zda imienia teatru, co bawi jak kuglarstwo, ce qui désopille la râte, sans satisfaire l’esprit. Wszakżeć to stare teatrum greckie poczynało się od onych tragedji, które przy obrzędach uroczystych grywano, a gdy komedje przyszły... kuglarstwo zeszpeciło scenę, i z religijnego obchodu stało się igrzysko.
Laura, której te wyrazy do przekonania trafiły, twarzą i wejrzeniem dała poznać, iż nie inaczej myśli...
— Przyjemnej dowiedziałam się nowiny, odezwała się, od pani kasztelanowej, że i my teatr mieć przecież będziemy...
— Byleśmy Corneille’a i Racine’a mieli, a choćby