Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 149.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzieżeś pan tych myśli naczerpał? gdzie się uczyłeś? zapytał Bogusławski.
— Ja, rzekła Laura... moją nauczycielką była, Biblia, cisza... pustynia, miłość ojca i cierpienie.
Zamilkli, kasztelanowa wesoła zwykle, spoważniała, patrzała na gościa swego oczyma pełnemi podziwu i trwogi... Bogusławski był też przejęty i jakby niespokojny... Oczekiwać się zdawał godziny wyjścia, bo go dręczyła ta osobliwsza zagadka...
Podano wieczerzę, przy której kasztelanowa odzyskała humor swój zwykły.
— Słuchajże panie Bogusławski, rzekła wesoło... trzeba, żeby się i stare baby mogły na coś przydać na świecie. Ja nie mam co robić... tak, powiem ci, że czasem aż mi się głupstwo jakieś popełnić zachciewa. Zróbcie mnie waszą teatralną patronką, będę wam pomagała, zainteresuję ludzi, zamącę światem... zahałasuję, wciągnę, i wygramy sprawę... Do takiej roboty nie ma jak stara baba... bez zajęcia i w dymissji... Zaciągniejmy artystów, wybierzmy sztukę, a choćby nam ją i przekładać przyszło samym z ks. Bohomolcem... przenicujmy ją, nauczmy się... króla zaprośmy... Jak Borowiecki mu tak, jak dziś nam, zadeklamuje... pokonamy wroga i teatrowi damy życie.
— Amen! zawołał Bogusławski; idzie tylko o to, aby p. Borowiecki nas nie opuścił...
— Za co on ręczyć nie może, cicho szepnęła Laura, spuszczając oczy, w których się łza zakręciła.
Po wieczerzy kasztelanowa wstrzymała jeszcze swych gości, nastając na to, ażeby szczęśliwa myśl z jej współudziałem doprowadzona była do skutku. Bogusławski, jak Opatrzności pomoc przyjmował to oświad-