Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 184.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

staci, w tysiącach metamorfoz coraz nowych żyć zmuszony; będę aktorem, aktorką... moją przyszłością, scena...
Honory pochwycił ją za ręce z gniewem prawie.
— Nie mówże tego! odezwał się gwałtownie. Wieszże ty, czem dziś jest aktor? Klaszczą mu na scenie może i rzucają wieńce, ale któż poda rękę, kto siądzie z nim do jednego stołu?.. Chory nie znajdzie księdza, umarły nie ma pogrzebu, żywy nie ma rodziny...
— A jeśli kto nie ma się gdzie pomieścić i dobrowolnie przez miłość zawodu, święcić się chce i palić na stosie ofiarnym? Któż mu zabronić ma prawo?
— Ale ty Lauro! ty, młoda, piękna, bogata, swobodna... iść w to piekło?..
— Pokażże mi niebo! zawołała ze śmiechem dziewczyna... Wszystko na świecie fatalizmem jest, nieuniknionem przeznaczeniem. Mnie tam ciągnie siła jakaś niezwalczona.
— Na zgubę, dokończył Honory...
— Cicho! dosyć! przerwało dziewczę, życzysz mi dobrze a radzisz? Cóż? powiedz? klasztor? powrót do domu? Znajdź, ja nie widzę nic.
Honory zamilkł, pytanie to znalazło go nieprzygotowanym..
— Wszystko co chcesz, ale nie to... zawołał..
— Ja oprócz tego nie chcę nic...
— A! dodała po namyśle... tak! znalazłoby się czego zapragnąć, gdyby to było możliwe... Dwór w Borowcach na ruinach... ojciec szczęśliwy, ktoś jeszcze u mego boku.. my sami... dni jednostajne płynące złotem weselem, coby się głośno rozśmiać nie chciało, aby uroczystej ciszy nie przerwać.. Ale gdzież taki