Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 211.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

gospodyni, idąc przeciwko jej woli. Nazwisko też moje nicby nie powiedziało... wolę pozostać incognito.
— Piękność tak panią zdradza, że incognito jest nie do utrzymania, odpowiedział przysiadając się hrabia. Nie dziwiłbym się, gdybyś pani była księżniczką, królewną, arcy-księżniczką austrjacką...
— A gdybym była prostą chłopką? spytała żartobliwie ciągle Laura.
— Zdziwiłbym się mocno, to pewna, zawołał hrabia; lecz musiałbym się uciec do mitologji dla wytłómaczenia fenomenu. Bogowie czasami kryli się pod słomianemi strzechy.
Kasztelanowa śmiała się do rozpuku. Laura uśmiechała smutnie. Hrabia głosem i mową podbity był i oczarowany ostatecznie.
— Arturze kochany, nie zawracaj sobie głowy! żal mi cię, wołała ciotka.
Artur spojrzał na kasztelanową, na gości śmiejących się także, brew mu się zmarszczyła, nie mógł zrozumieć co było powodem śmiechu, lecz czuł, że jakąś niedorzeczność popełnił.
Wpatrzył się w Laurę, nie mógł pojąć, coby to być mogło. Wtem Laura wstała, postać jej zręczna, ruch swobodny, zwróciły znowu oczy hr. Artura. Chciała się pożegnać z gospodynią, ta ją zatrzymała.
— Proszę, nie uciekajże mi, zawołała, niechże się Artur napoi twym widokiem, niech oczaruje jak my... i niech jutro łamie głowę kto jest to cudne zjawisko, którego w życiu już nigdy może nie zobaczy.
— Ostatnie, przerwał hrabia, jest niemożliwe; ja panią widzieć muszę... chociażby...
Kasztelanowa ginęła ze śmiechu. Laura zaczęła ina-