Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 215.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ce koniecznie, że on tajemnicę tę sam bez jej pomocy odkryje.
Laura powróciła z taką ironią w duszy i na wargach, z jaką na wieczór jechała.
Na krótko poważna rola Pauliny wyrywała ją z tej sfery, w której myśli jej krążyły, potem wracała w nią znowu. Lassy nie mogła jej poznać, zaczynała się nawet lękać... pierwszy raz poczuwała się do tego, iż Laura nie da się ani poprowadzić mimo woli, ani uwieść zręcznemu słowu; uderzała ją niezmierna jej wyższość, niespodziana rozmaitość charakterów, w jakiej się jej przedstawiała. Nie wiedziała już która z tych Laur była prawdziwa, dobra czy zła, powolna czy uparta, obojętna czy namiętna. Całe jej postępowanie stawało się dla Lassy niezrozumiałe, kochać się zdawała Honorego i zmusiła go do odjazdu; śmiała się z Georges’a, a pociągała widocznie ku sobie, bawiąc się nim jak kot myszą, którą ma połknąć (było to jej porównanie); na ostatek dziwaczna mowa i znalezienie się u hrabinej pogrążało w zadumie starą jejmość.
Ruszała ramionami mrucząc:
— To szatanek! już się teraz niczemu nie dziwuję, szatanek!
Żegnała się szepcząc i wzdychała. Przychodziło jej nawet na myśl, żeby się usunąć z tego domu, ale nie miała się gdzie podziać... a dla samej macochy i raportów, potrzebowała wiedzieć co się tu dzieje.
Szczególniej od wyjazdu Honorego, Laura przybrała śmiałość, ton, energię, jakąś rozpaczliwą, której Lassy w tak młodej istocie nigdy się spodziewać nie mogła. Była pewna, że złamaną, smutną pokierować potrafi; okazywało się, że w domu najmniejszego mieć nie mo-