Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 227.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcześmy nie zaczęli, bo księżnej Radziwiłłowej prób dobrej woli a małego talentu, nie liczę.
— Mnie się jednak zdaje, odezwała się księżna, ciągle wiodąc króla po parku i zwracając się ku laskowi, że artyści z prawdziwym talentem, nawet z miernego tłómaczenia rzecz przynajmniej znośną uczynićby mogli. A dla czegożby kiedy nie spróbować?
— Tak, ale z kim? uśmiechając się mówił król, z kim? Nie mamy teatru, bo nie ma pisarzy, bo artystów nie ma, cercle vicieux, z którego wynijść niepodobna.
— Trzebaby od czegoś jednak zacząć, rzekła księżna.
— Najgorzej, że tu należy od wszystkiego razem zaczynać, odezwał się Stanisław August; że zaś pozaczynanych mamy zbyt wiele rzeczy, choć mi teatr bardzo na sercu leży, wątpię, bym do niego przyszedł.
— Ja zaś bynajmniej, odpowiedziała księżna, bo W. K. Mość umiesz tworzyć ludzi, gdy ich nie ma; świadkiem ta plejada poetów, którzy tchem jego stworzeni, chwałę swojego pana śpiewają.
— Są niektórzy co niekoniecznie tym tylko tonem nócą, westchnął król.
— Upadli aniołowie! to stare dzieje, szepnął szambelan...
— Wracając do teatru, mówił Stanisław August... szambelan Wojda przedstawił mi przed kilku miesiącami młodego jegomości, zdaje mi się, Bogusławskiego, który był paziem u ks. Siewierskiego, a potem podobno w gwardji litewskiej służył. Ten czuje w sobie inspirację do sceny, i po nim spodziewaćby się można czegoś, gdyby sobie towarzyszów mógł dobrać.