Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 232.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— N. Panie! odparł kłaniając się Bogusławski, nie mogę sobie sam przyznać powodzenia tego dnia, winienem ją głównie Paulinie... której gra moją podnosiła i natchnęła...
Ze wszech stron domagano się owej Pauliny, wszyscy nie wyjmując gospodarstwa chcieli ją widzieć z blizka, kasztelanowa sama się potoczyła ku scenie, ale Pauliny już nie było...
Po piątej scenie, w swym rzymskim stroju, rzuciła się do powozu, któremu czekać kazała, i natychmiast odjechała do domu.
Gdyby ta ucieczka nie była skutkiem niewieściej trwogi, lecz rachubą, nie mogłaby lepiej celu dopiąć obudzając ciekawość gorącą. Kasztelanowa otoczona ciekawymi opędzała się im śmiechem... i pół słówkami. Naostatek król do niej przystąpił, biorąc ją na stronę i o tłómaczenie prosząc, bo mu szło o taką dla teatru artystkę, w której czuć było ogień święty...
Elle a le feu sacré! powtarzano na wszystkie strony.
Bojąc się być podsłuchaną, kasztelanowa żądała audjencji na osobnej ławce darniowej... a król spełnił jej życzenie, usuwając się na bok, ciekawym będąc coś się dowiedzieć o zagadkowej aktorce, o której nikt nic nie wiedział.
— N. Panie! odezwała się kasztelanowa... muszę trochę znudzić opowiadaniem, bo ja sama nie dobrze wiem co to za szatanek z tej istoty... która tak pięknie heroinę grała. Idąc Saskim ogrodem wieczorem, samiuteńka jedna, N. Panie, a znudzona okrutnie, bo około starej baby jak ja żywego ducha nie ma oprócz sukcesorów...