Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 242.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Za nic nie ręczę; mówię jak jest; książę niech sam szuka środków...
— Ale mi pomagać będziesz, przerwał książę wsuwając jej w dłoń jakiś pakiecik, który Lassy prędko skryła pod płaszczykiem — i nikomu więcej.
— Czy się to zda na co? nie wiem; lecz że gorliwie będę popierała...
— A innych staraj się, usunąć. Któż tam jest?
— Nie ma nikogo! rozśmiała się Lassy; dzika jest. Rozkochała swego stryjecznego brata i odpędziła go precz. Oszalał dla niej chevalier Georges, wychowaniec hetmana, odprawiła go z niczem. Z hrabiego Artura w oczy się śmieje.
Książę ręce załamał.
— To okropna kobieta!
Po namyśle dołożył:
— Asindźka jej naprzód wytłómaczysz, kto i co za jeden jestem, bo gotowa i tego nie wiedzieć; potem ja będę z wizytą i przyniosę z uwielbieniem, bukiet... lub wieniec opleciony złotym łańcuchem... hę?
— Ja księciu radzić ani odradzać nie mogę; wy mężczyzni lepszy instynkt macie!
— Tak! gadanoby po całej Warszawie o tem zwycięztwie, toby mi było bardzo przyjemnie... dodał jakby sam do siebie książę.
Lassy ruszyła się na kanapce, stoliczek zaimprowizowany drgnął i poszedł się schować pod posadzkę.
Ta pierwsza sztuczka naśladowana z tysiąca nocy, nie zadowoliła księcia... Z okna gabinetu widać było ogród.
— Widziałaś mój ogródek? spytał książę.
— Dawniej...