Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 027.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i rozpieszczoną samowolną Laurę, która co chwila czegoś nowego do podsycenia w sobie życia płonącego potrzebowała, a czegokolwiek zapragnęła, to posiąść musiała koniecznie. Ojciec czasem próbował ją hamować, co mu się nigdy prawie nie udawało, ustępował pieszczotom dziecka, na którego czole obawiał się najlżejszej nawet chmurki. Właściwie piękna Laura, którą wszyscy spieszczono Lorką nazywali, panowała samowładnie na zamku i wola jej rządziła wszystkimi. Kochano ją powszechnie, gdyż dziecię szczęśliwe, dokoła siebie szczęście widzieć chciało wszędzie, przymilało się każdemu i niechęci długo nie mogło w sercu zatrzymać.
Gwałtowność uczuć wszakże kazała się domyślać, że gdyby Lorka raz kogo znienawidzieć mogła, nienawiść jej jak miłość nie znałaby granic. Życie osamotnione dotąd, nawykłym do niego nie ciężyło; frasował się tylko zawczasu pan Dobek tem, że ono zmienić się musi, bo i tak dziewczęcia w tym kątku zamurowanego trzymać nie było podobna zawsze. Rok jeszcze lub dwa, a przewidzieć było łatwo, iż z niem wyjechać przyjdzie, by je na świat wywieźć... i dać je poznać światu.
W takiem położeniu byli mieszkańcy Borowic, gdy niespodziany wypadek zamącił ten spokój, do którego od dawna nawykli.
O mil dwie (wprawdzie fantastycznie wielkich), po za wschodnią granicą lasów borowieckich, leżały dobra rozległe, do Sapiehów należące, w których się od dawna dzierżawcy różni mieniali. Klucz smołochowski wypuszczany różnym spekulatorom, przed laty sześciu dostał się niejakiemu panu Nosce, szlachcicowi mają-