Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 056.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.



III.


Nie ma smutniejszego widoku nad walkę z sobą człowieka, ktory czuje, że z niej nie wyjdzie zwycięzcą. Są wypadki, w których ucieczka jedynym w istocie ratunkiem: ani się wstydzić może ten, co z placu uchodzi przed przewyższającą siłą, jeśli żyć jeszcze chce a ofiarą paść nie potrzebuje. W takim położeniu był pan Salomon Dobek, rozmyślając o pięknej wdowie, której niespodzianie został opiekunem. Jakiś głos wewnętrzny mówił mu, że ta kobieta opanuje go gdy zechce... i że chce go opanować! Widział jasno nieszczęśliwy, że bogactwa nagromadzone, o których ludzie nie mogli coś nie wiedzieć, ściągnąć nań gotowe chciwością wiedzioną kobietę, panią swej woli i nie zależną od nikogo, oprócz własnej fantazji i rachuby. Piękność tej niewiasty przerażała go i pociągała razem, czuł się w obec niej słabym... Kilkanaście lat osamotnienia czyniło go młodzieńczo wrażliwym, — pierwsze spotkanie z wdową dowodziło, że chciała go ku sobie przyciągnąć...
Przywiązany do dziecka... trwożąc się o los jego... zarazem już w duszy tłómaczył się sam przed sobą, iż Laurze krzywdy nie uczyni, ani da wyrządzić, że ona zawsze zostanie dlań najmilszą, najdroższą, jedyną...