Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 058.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie dawno sam nie spytał o to... A gdybyś jaśnie pan zapytał mnie, jabym potrząsnął głową i powiedziałbym po cichu: „Niech jasny pan nie jedzie do Smołochowa.
Dobek popatrzał nań trwożliwie.
— Zmiłuj się, kochany Aronie! zawołał pośpiesznie głosem stłumionym, oglądając się w koło. Zkądże wiesz i dla czego mi to mówisz?
Stary wciąż siwą brodę w dół ciągnął i gładził... Podniósł brwi czarne (bo mu z ciemnych włosów tylko one zostały jak były), i cedzonym głosem począł też cicho:
— Ja to wiem tylko, że ona tam, ta jejmość wielką wagę na to kładzie, żeby pan do niej przyjechał. A jeśli ona tego chce, ja się boję i pan się lękać powinien Ona wie, że ja u jegomosci mam łaskę, to zabiegała już aż do mnie, do żyda, żebym ja pana do tego namawiał. To źle, to bardzo źle, dodał Aron...
— Ależ mój Aronie, przerwał Dobek: tego nie wiesz, że ona wdowa, sierota, i potrzebuje rady i opieki.
Aron się uśmiechnął, ramionami rzucając.
— Aj! aj! szepnął, to bardzo mądra kobieta, ona potrafi sobie dostać czegokolwiek jej potrzeba.. Ja krótko powiem jegomości: albo ona na pańskie pieniądze się łakomi... albo jegomości chce złapać razem, żeby się do nich dobrać...
Pan Salomon zbladł.
— Mnie złapać! zawołał; ale patrzajże na mnie, mam blizko pięćdziesięciu lat... a ona...
— To najgorzej, że jegomość masz pięćdziesiąt lat... rzekł Aron... Pan jesteś stary a żyłeś jak pustelnik, nad