Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 066.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! a! was dwoje na mnie jedną! szepnęła onieśmielona dziewczyna: więc milczę... więc nie powiem nic — nic — ale ciociu Fryderyko...
Wstała, wyprostowała się, oczy jej błysły.
— Ciociu Fryderyko, pamiętaj tę chwilę... proszę... i tę moją trwogę... Serce człowieka ma czasem natchnienia z nieba... ojciec gdy o dziecko chodzi, dziecko, gdy idzie o rodzica...
Odstąpiła powoli ku oknom... Dobek spojrzał na pannę Henau, ona na niego, oczyma wskazali sobie Laurę... i Fryderyka szepnęła:
— Mówcie o czem innem...
Zaczęto w istocie o ogródku... o kwiatach, lecz Laura się nie rozchmurzyła, w oczach miała łzy, chodziła ponura... prawie gniewna...
Nazajutrz unikając nowej jakiej sceny przy wyjeździe, Dobek się musiał wymknąć potajemnie ze dworu... Stary wóz węgierski czekał na niego w miasteczku. A że osobliwością było widzieć pana wyjeżdżającego po za granicę Borowiec, ludzie stawali przed domami i Aron wyszedł w ganek. Pan Salomon nie oglądając się na nikogo, wsiadł do wozu i kazał ruszać do Smołochowa... Po drogach jakie przebywać musiano, było trzy godziny dobre do dworu...
Dobra te Sapieżyńskie, w których od wieków nikt z dziedziców nie bywał, chodziły odwiecznie też dzierżawami i zastawą... Dwór zbudowany przez jednego z poprzedników pana Noski, drewniany, obszerny, dosyć pokaźny, stał w pośrodku wsi ogromnej na lewo i prawo się rozciągającej długiemi chat sznurami. Już po za wzgórzem, na którem był wzniesiony, płynęła rzeka, a za nią rozłożone były łęgi zielone... a za niemi