Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 089.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i rozprostował się, chudą rękę wyciągnął ku Salomonowi... Z zagasłych oczu iskry strzelały.
— Pamiętaj na mnie! rzekł stłumionym głosem... pamiętaj na mnie! a nie powiem ci więcej nic... Jam musiał być zbójcą, aby plamy na tarczy białej nie było... i muszę nosić na rękach krew i położyć się z nią w trumnie, aby cała spadła na mnie jednego... Ja także chciałem szezęścia i rodowi potomków... a ta, którąm ja zabił, była matka twoja, a ten, którego ty więzić musisz, aby go nie kaźnili ludzie, to jest ojciec twój! Pamiętaj na mnie! pamiętaj na mnie...
Kończąc starzec się zsunął z wolna i siadł znowu w swej trumnie.
— Czego ty chcesz? mówił spocząwszy zdyszanym głosem — żony? Tyś stary — ty masz dziecię — ty chcesz macochy w domu? ty chcesz tu wprowadzić obcą niewiastę, szpiega, którego oko podpatrzy wszystkie tajemnice i kąty... wywlecze ci twoje złoto i zrobi z ciebie podściółkę pod nogi? Ja codzień bałem się tego i myślałem, że nie dożyję — a dożyłem...
Salomon stał w myślach pogrążony i milczał... Nie odbierając odpowiedzi, starzec kościstą dłonią uderzył po kolanach:
— Mów!
— Nie mam nic do powiedzenia, cicho odparł syn. Ojciec z trumny patrzysz na świat... a jam żywy... ja chcę żyć...
— Czemużeś nie opamiętał się wprzódy, gdyś młodszym był?
— Bom bolał po tamtej...
— Bolał! zawołał ojciec śmiejąc się... a tyś Bogu powinien był dziękować, że ci ją wziął, gdyś jeszcze