Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 215.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

łych z rodziny. Klucz od tych drzwi znajdował się zawsze pod strażą pana Salomona, który go tylko jednemu czasem Eliaszowi powierzał. Tego dnia Laura wychodząc od ojca szepnęła staremu, iż chce koniecznie odwiedzić groby...
Eliasz się jakoś zaturbował.
— A jegomośćże wie o tem? spytał.
— Wie, tylko życzy sobie, ażeby o tem po zamku nie rozgłaszać; pójdziesz ty sam ze mną... nikogo więcej nie potrzeba... chciałam pomodlić się u trumny matki.
Eliasz gładził włosy... niespokojny był trochę o tę nową trumnę pokutnika, która stanęła pod murem, bo Laura musiała ją dostrzedz... a pamiętała nadto dobrze jak stały dawne, żeby nie rozpoznała, iż jej tam wprzódy nie było. Nie mógł się jednak oprzeć usilnemu naleganiu Laury, której wszystkim życzeniom zwykł był ulegać; poszedł po klucz, i w chwili, gdy ona niby ogródkiem zajętą była, od którego o kilka kroków znajdowało się wnijście do podziemia, poszedł je dla niej otworzyć.
Narwawszy pierwszych wiosennych kwiatów ile ich unieść mogła, Lorka obejrzała się tylko czy jej kto nie szpieguje, i nim pani Lassy ukryta za węgłem nadbiedz mogła, spuściła się do podziemia. Ostrożny Eliasz natychmiast je za sobą zatrzasnął.
Dziewczę z jakiemś uczuciem niezwykłem śpieszyło tu z temi kwiatami... z oczyma we łzach, a marszczkami na czole... W południe trochę światła z góry wpadało przez wązkie okienka, i cały szereg trumien widać było w pół mroku... Najbliżej wnijścia stała mat-