Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 216.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czyna... przy której Laura przyklękła, objęła ją milcząca rękami... oparła o nią głowę... i tak przez chwilę nieruchoma zdawała się modlić... Wszystkie kwiaty które niosła, posypały się pod zwłoki matki.
Gdy wstała z zarumienionem czołem, aby po gałązce rzucić na inne trumny i podniosła oczy ku nim, uderzył ją najprzód odarty aksamit na tej, w której złożona była babka... a oglądając się... dostrzegła po za nią przy murze... nową nieznaną trumnę dziada... Przybite słabo wieko jej odstało było i zsunęło się; z przerażeniem Eliasz i ona ujrzeli ciało starca z jego siwą brodą i nagą czaszką, jakby zwiędłe i zaschłe, nieokryte niczem; jedna jego ręka wysunęła się i wściśniętych palcach trzymała jeszcze ów odarty płat z wieka obnażonego babczynej trumny. Laura stanęła jak wryta nad tym przerażającym obrazem, nie zrozumiała dramatu śmierci.
— Co to jest? spytała słabym głosem Eljasza... Kto to jest? Co znaczy ta ręka? o mój Boże!...
— Na Boga! panienko! cicho! chodźmy! Nic, nie ma nic... z trumny wieko opadło...
— Ale w ręku... ten oddarty aksamit, którego brak tutaj! wskazała z przerażeniem...
Eljasz ujął ją za rękę:
— Panienko! nie trwoż się... w tem cudu nie ma... ale jest tajemnica... ja ci jej wyjawić nie mogę, posłyszysz ją kiedyś z ust ojca... Lecz nie zdradź mnie... chodźmy... chodźmy...
— A któż jest ten starzec jakby wczoraj uśpiony? spytała.