Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 217.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziad twój — szepnął Eljasz..
— Kiedyż umarł? gdzie?
Eljasz wskazał na usta, że mu je zamknęła przysięga, i pośpiesznie ciągnął ją do wyjścia... Obłąkanym trwogą wzrokiem obejrzała się do koła Laura... przyklękła jeszcze raz u trumny matki... zapłakała i wyszła.
Stary jej przewodnik obejrzał wprzódy czy ich wysuwających się z lochów nie dostrzeże kto... ale pani Lassy pobiegła była dalej. Lorka mogła bez niebezpieczeństwa wyjść niewidziana. Wyszła upojona widokiem, zadumana o tem co widziała, i ani się postrzegła, gdy ją napędziła nieunikniona towarzyszka. Co gorsza znalazł się zaraz natrętny rotmistrz, który z każdego wyjścia Laury korzystał, aby ją witać nieznośnemi komplementami swojemi. Unikając obojga, pobiegła jak mogła najprędzej ukryć się w swoim pokoju.
Za dwa dni nadchodziły urodziny pani Sabiny. Dobek chciał je w istocie obchodzić tak świetnie, jak tylko na tej pustyni było można. Zaproszono zawczasu wikarego, proboszcza, jednego czy dwu sąsiadów Smołochowa... mimo to nie obiecywało się wcale liczne towarzystwo. Z obiadem miano wystąpić wspaniale... a pan Salomon nagotował kosztowny od siebie podarek... Oprócz tego gromady z wiosek miały przyjść młodej pani składać życzenia i powinszowania... Rotmistrz krzątał się także około uświetnienia dnia tego, pani Lassy miała wiersze francuzkie przepisane ręką własną, a po nad niemi tuszem narysowała misternie ołtarz przyjaźni i potężną cyfrę solenizantki.
To arcydzieło kaligraficzne pokazała Laurze, wielce