Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 239.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kach zajrzała i do sypialni, gdzie były żelazne drzwi, przy których wisiała zakopcona latarka... Od nich to klucz nigdy pana Salomona nie opuszczał...
Stary tak był żalem po córce przejęty, że mniej niż należało pilnował się i miał na ostrożności. Po kilkunastu dniach, przy wieczerzy jednej, dziwne jakieś wejrzenia i znaki między rotmistrzem a jejmością dostrzegła pani Lassy lecz była „dyskrecją samą“ jak się wyrażała, spuściła oczy... nie chciała szpiegować... Zaraz po wieczerzy Poręba poszedł do siebie; Dobek, który się czuł ociężałym i sennym, najprzód w fotelu drzemał, potem za radą jejmości, napiwszy się jeszcze ziółek jakichś, spać się położył. W zamku wszyscy zwykle bardzo wcześnie na spoczynek się udawali... Jak tylko Dobek usnął, jejmość wydobyła klucz z pod poduszki, i na palcach, z bijącem sercem wymknęła się z pokoju, zamykając go za sobą. U dołu schodów czekał na nią Poręba... Oboje razem weszli do mieszkania dawnego pana Dobka na dole, bez światła, i tu dopiero pan rotmistrz stoczek zapalił, ognia skrzesawszy.
Jakkolwiek odważna, jejmość trochę drżała i przeżegnała się kilka razy, chociaż nie miała żadnych złych zamiarów i chciała się tylko przekonać, czy w istocie skarby te, o których tyle mówiono, znajdują się w Borowcach... Gdy przyszli do wielkich drzwi żelaznych, Poręba musiał z kluczem dobrze majstrować, nim je otworzył... Byli przekonani, iż trafią na izbę sklepioną podobną do poprzedzających. Pani Dobkowa zobaczywszy schody prowadzące w głąb zatrwożyła się; Poręba też stał wąsa kręcąc...
— Niech jejmość... idzie...
— Ciemno, idź-no ty przodem z latarką.