Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 243.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

uchylono, i zaczęli wstępować na górę. Dobkowa mimo, iż była bardzo szczęśliwa z wykrycia tajemnicy męża, cała jeszcze sąsiedztwem tych grobów była przejęta i rada, że się znowu na powietrze i świat wydobędzie... Doszła właśnie do drzwi żelaznych... popchnęła je... nie ustępowały...
— Co to jest rotmistrzu? drzwi zaciśnięte, nie mogę otworzyć...
— Trzeba mocniej popchnąć — zawołał Poręba... Niech no jejmość mnie puści...
Rotmistrz zaważył całą siłą ramienia... ani drgnęły żelazne wrota... popchnął raz i drugi... Spojrzał czy niema klamki... Nie było z tej strony nic... nawet otwór klucza nie wychodził na zewnątrz... Poręba zbladł i trząść się zaczął, pani Dobkowa upadła na wschody łamiąc ręce...
Byli zamknięci w skarbcu pana Dobka... jeśli nie na wieki i głodną śmierć... to przynajmniej na długą pokutę obok nieboszczyków... A w tej chwili też dopalony w latarce stoczek — zagasnął...

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.