Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 083.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Po wyjeździe Laury, o którego prawdziwym powodzie jedna tylko wiedziała kasztelanowa, co żyło wielbicieli jej, wieścią o nagłem zniknięciu poruszone zostało. Kasztelanowa nie zwierzyła się nikomu, zamilczała o tem nawet przed dopytującym siostrzeńcem, który tajemniczego pożegnania Laury chciał mieć klucz jakiś, nie przyznała mu się do świadomości przyczyny... Niepokoiło ją zajęcie tą nieznajomą pięknością, nie należącą do świata, w którym żyli, a miała właśnie ułożone małżeństwo, któremu ten niepotrzebny sentyment stawał na przeszkodzie. Hrabia Artur domyślając się o co ciotce chodziło, nie nalegał; spodziewał się potrzebne objaśnienia znaleźć na innej drodze... Utkwiło w jego pamięci pożegnanie, będące razem obietnicą powrotu...
Rozpacz młodziuchnego kawalera Georges’a, który jakkolwiek płochy i trochę zepsuty, dziwnym sposobem Laurą był zajęty, byłaby go może popchnęła w jaką awanturniczą podróż i pogoń za ideałem jego marzeń, gdyby nie nagły przyjazd hetmana do Warszawy. Biedny sybaryta z najsłodszych marzeń swych przy flecie wiejskim wezwany został niespodzianie w sprawach publicznych do stolicy, a wezwanie to nie cierpiało ani wymówki, ani zwłoki. Rzuciwszy więc z żalem otia emilopolskie i kończący się Castel-bianco, musiał z cząstką tylko dworu wędrować co najprędzej do Warszawy, do zimnego pałacu, którego nie lubił, bo mu w nim było ciasno, niewygodnie a kosztownie. Kapeli nawet nie wziął z sobą, a w Warszawie wiedział z góry, że go kuzynki znowu żenić zechcą, z czego zawsze wynikały utrapienia wielkie, bo hetman dla płci pięknej był słaby, a sakramentu niezmiernie się obawiał. Z jednego tylko rad był, że tego zbiega