Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 095.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie tykało — odezwał się regent. Tycze się to was — bracie — powiem: będziemy czynili co w ludzkiej mocy...
— Mamy tu kogo z braci, oprócz was? zapytał Dobek.
— Nikogo tu — cicho odpowiedział, głową potrząsając regent; tam dalej ku Gdańskowi znajdują się rozsypani a pokryci... Prawda ma zwolenników mało, a nauka Pana i Zbawcy poszła na faryzejskie ręce. Uczynili z niej dogodne narzędzie, giętkie, aby go użyć mogli jako chcą ku ziemskim celom... Pogańskim znowu stał się świat i zdziczał w pieszczotach. Apostołów nowych mu trzeba, a tych nie ma... nowego zesłania Ducha, a ten nie przychodzi. I zmarniał posiew święty... wydeptany przez trzody...
— Aliści i między pogany byli wybrani? rzekł Dobek, i tu nie wszyscy nieprawi są?
— A nieprawi ich psują, i jak bywał dawniej srom występku, tak dziś jest srom cnoty, której się ludzie wstydzą. Cnotliwy wyszydzonym bywa... i nikt nim być nie chce... Babilon... dodał regent... próżno tu szukać sprawiedliwych...
Zamilkli obaj.
— Zabrano mi wszystko — rzekł Dobek pomilczawszy, ale do zboru i archiwów nie dostali się... Co było groźniejszego popaliłem. Któż wie! jutro... wtargnąć mogą.
— A gdyby wtargnęli, wierzajcie mi — mówił regent — szukaliby złota nie kacerstwa! Cóż dla nich dziś wiara sama i co kacerstwo? Wszystko im jedno co kto wyznaje, bo prawda stała się obojętną — a wiedza rzeczy nieśmiertelnych, niepotrzebną. Bogactwa wasze skusiły ich i te zgubić nas mogą. Gdyby kacer-