Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 108.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

musiała. Odprawiano przybywających najczęściej, jeśli nieznajomi byli, chybaby imię lub szczególne mówiły za nimi względy. Służba, która danglowskie powozy znała dobrze, a liberję i jejmość za podejrzaną uważała... mimo tytułu starościnej, drzwi zamknęła przed nią — księcia nie było w domu. Po uśmiechach poznała jejmość, iż ją odprawiono samowolnie. Znając potęgę złota, rozpoczęła parlamentowanie ze sługą i — i — otrzymała nadzieję audyencji. Ludzie chodzili, naradzali się i wpuścili ją wreszcie. W sali audencyonalnej, przyozdobionej mitologią Bacciarellego... pełnej bogiń w szatach.. natury... przypatrując się wdziękom swych rywalek, pani Dobkowa spędziła nudne pół godziny.
Drzwi wreszcie otworzyły się i wszedł jaśnie oświecony, zapinając koronkowe mankiety. Stary miał i wzrok niedobry, i pamięć obciążoną tylu pięknościami w życiu widzianemi, iż dawnej znajomej cale nie poznał. Utrudniała to zmiana, jaką lata w niej sprawiły.
Widząc piękną kobiecinę mocno wystrojoną, stary bałamut postąpił dosyć grzecznie ku niej.
— Mam honor — tu nastąpiło nizkie dygnięcie — przypomnieć się W. Ks. Mości jako dawna znajoma.
Książę nie lubił dawnych znajomych i starych długów w ogóle... spojrzał więc niedowierzająco...
— W. Ks. Mość byłeś łaskaw nazywać mnie po imieniu Sabinką... i miałam szczęście być tu parę razy na wieczerzy z pannami... ami...
— Doprawdy? spytał stary obojętnie... nic a nic nie pamiętam... proszę!
— Teraz zowię się Sabiną Dobkową, starościną borowiecką.