Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 139.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

chwilę sposobną wynaleźć, przystęp i ucho łaskawe. Wymagało to czasu.
Georges rozpoczął od tego, iż o przybyciu Laury o jej historji o tyle, ile od niej mógł się dowiedzieć, opowiedział.
— Już pewnie musiałeś odnowić znajomość, rzekł hetman — hm?
— Widziałem piękną Laurę...
— I będziesz się bałamucił na nowo... dodał hetman; c’est très fàcheux.
— Gdyby ją pan hetman widział ubraną po kobiecemu...
— Ale cóż dalej? co dalej? zapytał hetman trochę niecierpliwie; ładna? śmiała? czarująca? ale to przecię jedna z tych kobiet, około których nie ma co biegać, jeśli się nie myśli żenić!
— A — dla czegożbym się nie mógł ożenić, gdyby tylko mnie przyjęła?
Na to wyznanie, stary hetman, który sam dotąd był bezżenny, a dla młodzieńca uważał ożenienie za zawiązanie mu świata... przelękły zerwał się z krzesła, pochwycił Georgesa za ramiona, i w największym gniewie, w jakim go jeszcze nigdy młodzieniec nie oglądał, krzyknął:
— Co? co? ty się żenić? ty? w twoim wieku? żona? A toś zwarjował? mais tu es fou! A to cię oddać do czubków! Jemu się żenić! żenić się! słyszeliście! Un petit morveux comme cela! żenić się...
Georges pobladł aż ze strachu i wstydu; hetman dopiero postrzegłszy się, iż stracił równowagę i ulubieńca przestraszył niepotrzebnie — siadł nieco spokojniejszy, pokazując mu krzesło przy sobie.