Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 160.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Będziewicz chciał się do starca porwać, lecz go powstrzymali inni, nie było bezpiecznie...
Wypocząwszy na polanie, bryka Eliaszowa znajomemi drogami powlokła się dalej w las, a w Borowcach tak poczciwie tajemnicy dochować umiano, iż nikt z obcych o bytności starego sługi na zamku nie wiedział.
Nazajutrz, oglądając zgorzeliska, musiał się ks. Żagiel czegoś domyślać, bo do rozwalonych murów zaglądając, zobaczył loszek ów w skarbcu z bokiem otwartym, a wiedział od rotmistrza, że tam próżno kryjówki szukano wprzódy. Ponieważ ogień to miejsce pod sklepieniami najmniej był uszkodził... ksiądz rozpatrując się, świeże znalazł znaki bytności i roboty ludzkiej. Ciągnione kufry ciężkie, porysowały wschody, mur był jakby tylko co poobijany... papiery różne porzucane z ponotowanemi summami...
Po bliższem rozpatrzeniu, ogień też widocznie się pokazywał podłożonym ze wnętrza... W zborze, gdzie książki, papiery i różne drzewo mocno gorzało, sklepienie się spękało tak, że kaplicę i salę z góry widzieć było można... Ks. kanonik z podziwienia wyjść nie mógł, dopatrzywszy tych tak długo a starannie ukrywanych tajemnic... Z jego rozkazu wydobyto niestopiony kielich i kilka niedopalonych ksiąg... Były to żywe dowody tego skrytego kacerstwa, które dopiero pożar odsłonił.
Zamek leżał już teraz w ruinie na wieki pewnie, gdyż mury jeszcze cały następny dzień kawałami z łoskotem wielkim waliły się, a ogromny ich ciężar trzaskał sklepienia tak, że gdzie dawniej bezpiecznie przechadzać się było można, teraz kroku kanonik nie mógł zrobić, bo mu się z pod stóp usuwały gruzy... Paliło