Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 184.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na ileż to głów idzie? mosterdzieju? począł wojewoda wzdychając.
— Na jedną...
— Z respektem! piękna głowa! rzekł stary podagryk trąc kolano... z respektem.
— W istocie, głowa piękna i od pieniędzy piękniejsza, odezwał się Tyszko, bo to własność panny rozumnej i ślicznej.
— Hę? Lubomirska? Sanguszkówna? czy co za jedna?
— Prosta szlachcianka...
— A zkądże owe kapitały?..
Tyszko ramionami ruszył.
— Gdzieś to tam w zapadłym kącie kraju snadź pokolenia długie zbierały, a tragiczna historja na świat dobyła.
— No, jakeś poczciw! powiedźże mi historję?...
Właśnie Tyszko miał już zacząć swą powieść, gdy wpadł elegant śpiesznie, zobaczył go, zawołał:
— W tej chwili pan baron będzie służyć — i — dając znaki niecierpliwe, chciał Tyszkę do dalszych pokojów z sobą zaprosić. Tyszko udawał, że nie rozumie.
Wojewoda szpiegował ruchy.
— Mój mosanie, odezwał się, nie koś sobie oczu nadaremnie: pan Tyszko, zacny człek, dawno mi jest znany. Opowiedziałem mu dla przestrogi o moich pięciu tysiącach, i odpadła go ochota lokowania u was kapitału pupilli.
Na to nic nie odpowiadając elegant, poszedł do pulpitu, stanął, założył nogę na nogę i bardzo szparko pisać coś zaczął, jakby go to wszystko wcale nie obchodziło.