Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 219.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

sza od niej... Widzisz, egoista jestem... ale dla dziecka. Cóż tu począć kogo tu wam wyszukać za towarzyszkę?...
Milczała już Laura, wojewoda skończył.
— Teraz, mów, odezwał się.
— Kochany dziadku, będę z tobą tak poufale mówić jak z ojcem. Za mąż nie pójdę.
— Wnuczko kochana, sama nie wiesz co pleciesz! zawołał wojewoda, jakto może być żeby kobieta młoda za mąż iść nie chciała. Musi.
— Nikt mnie nie może przymusić, kochany dziadku, jestem strasznie uparta.
— Cóż to to? czy jaka nieszczęśliwa miłość! E! pfe! rzekł wojewoda, to się odżegnaj od niej. Szkodaby cię było...
Laura oczy spuściła.
— Największą mi łaskę dziadek zrobi, jeśli mi kogo da: poczciwego, dobrego, statecznego, jaką jejmość, coby zemną pojechała i za matkę mi służyć mogła... Oprócz tego, Basia obiecuje mi, że na dłuższy czas do mnie przyjedzie z ojcem, bo ja się tam bez niego nie obejdę... Dopóki dom nie stanie w Borowcach przemieszkamy choćby w gospodzie u Arona. U nas drewniany dom buduje się piorunem. Sklecą mi go w parę miesięcy, a mając dach będę o lepszym myśleć mogła... Jadę do Borowiec...
— A cóż myślisz z pieniędzmi robić? spytał wojewoda ...
— Dziadek mi kupi co za nie...
— Cóż ja ci mam kupić?...
— A no, ziemi kawałek... odparła Laura...
Pokiwał głową stary.