Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 223.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tał się w słowach... Chciał przez grzeczność pańską coś pochwalić koniecznie w ubożuchnym domu, wybrał więc popiersie Sokratesa... a — po bliższem rozpatrzeniu okazało się, że to był bardzo nędzny odlew gipsowy... Georges mówił więcej oczyma, niż ustami...
Laura wspomniała mówiąc o Emilopolu, o zachwycającej grze hetmana na flecie, co mu nader musiało być przyjemnem, bo się błogo rozjaśnił i chwycił jej rączkę do pocałowania.
— Wiesz pani, odezwał się przypatrując się jej, ta ręka pierwsza panią zdradziła, po jej kształtach godnych dłuta Praksytela poznałem, iż anioł zwinąwszy skrzydła... zstąpił na Emilopolską ziemię...
— Kawalerze Georges — odezwała się po chwili Laura, dobrze, żeś mi się pan zjawił, mam prośbę do pana... Pan hetman łaskawie ją poprzeć raczy. Odstąp mi pan Munię...
— Nie mogę pani, rzekł kłaniając się Georges z wyrazem żalu — wczoraj już...
— A! cóżeś pan zrobił na Boga! Komu! gdzie?
— Wczoraj, mój mastalerz, rzekł hetman... z uszanowaniem i największą pieczołowitością odprowadził ją do Borowiec...
Laura zerwała się z rumieńcem wielkim dziękować obu.
— Jakże potrafię odwdzięczyć!...
— Dobrem o nas wspomnieniem, dodał hetman uśmiechając się, i pozwoleniem, by Georges przyjechał się tam dowiedzieć, jak doszła do domu...
Zarumieniona Laura podziękowała raz jeszcze i cicho szepnęła zaproszenie, które Georges’a uszczęśliwiło.
— Mam tylko warunek, żeby przybywszy do mnie