Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 011.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.



I.



Smutny był wieczór jesienny; słońce zakryte, którego spłowiałe blaski z za chmur gdzieniegdzie przeglądały, już się ku zachodowi kłoniło. Całe niebios sklepienia okrywały szare, podarte, kłębiące się, nad widnokręgiem, w ciemną, jednostajną zasłonę zbite obłoki.
W powietrzu oczyma było można dojrzéć górą goniący wicher, który kiedy niekiedy tylko z chmur spadał na ziemię — sunął się po niéj uginając drzew wierzchołki, obłamując gałęzie i uciekał znów gdzieś w górne szlaki.
Ziemia obleczona żałobą, szara, z zieloności odarta, wydawała się zmarłą, uśpioną, gdy po nad nią pędem leciały z zachodu poszarpane dziwnie, postrzępione, rozpływające się i zlewające obłoki, przybierające barwy różne, jakby je to