Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 015.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mężną rycerską niedolą. Poszarpane suknie i zbroje niegdy były kosztowne i piękne.
Westchnąwszy, gdy z konia obejrzał okolicę, zsiadł z niego wędrowiec, poklepał biedne zwierzę po szyi, uzdę wziął w rękę i podpierając się dzidą, powolnym krokiem iść począł ku pogorzelisku. Ranny w nogę, z posieczoną piersią, rozbitą głową, wlec się musiał powoli i często odpoczywać. Zdało się czasami, że zachwiawszy się padnie, że mu ochota odejdzie daléj się tak ciągnąć, aby nędzny żywot ocalić, stawał, opierał się na koniu, dyszał i znowu tak wlókł ku pogorzelisku. Koń téż kulejąc i napadając szedł posłuszny, a raczéj dawał mu się ciągnąć, skubiąc z głodu resztki traw, gdy je znajdował po drodze.
Tak ścieżką tą od lasów, znaną mu pewnie, zbliżał się wojak ów ku kopcowi naprzód, grodzisku otoczonemu wałami, na którém spalonego zamczyska widać było zczerniałe ściany.
Spustoszenie straszliwe jakieś, nieludzkie przeszło tędy niedawno jeszcze, niezostawiwszy po sobie nic, nad kupę węgli i gruzu. Na okopach poopalane, połamane, stérczały gdzieniegdzie ostrokoły, brama strzaskana, na pół zgorzała leżała w błoto wciśnięta na ziemi.
Krokiem powolnym, przybysz wsunął się w środek okopów. Miejsce to musiało mu być do-