Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 021.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

gdyby chleba choć okruszyna, możebym sił nabrał i szałas gdzie sklecił.
Na koniu, którego wiódł za sobą Lasota, wisiały próżne sakwy. Zwrócił się ku nim wojak i dobył z nich szczątek czegoś spleśniałego, czarnego, rozłamał i dał proszącemu.
Z chciwością niezmierną oburącz porwał zgłodniały ten pokarm, zaiskrzyły mu się doń oczy, począł gryźć ze zwierzęcém łakomstwem, zapomniawszy o wszystkiem.
Lasota szedł daléj, niepatrząc nań, szukając znużonemi oczyma przytułku, ale chaty drewniane, chałupy z płotów i chrustu, klecie, ogień pozjadał do szczętu, nie ocalało z nich nic nad węgły grożące upadkiem, ledwie od wiatru mogące osłonić.
Nierychło dopiero, chleb spożywszy do pruszyny, siermiężny pogonił za błądzącym po pogorzelisku Lasotą. Po drodze zaglądał do studzien, chcąc wodą ugasić pragnienie, nie było jéj czém zaczerpnąć.
Lasota znalazł wreszcie w głębi gdzieś resztę dachu zwieszoną nad nędznemi ścianami dwoma. Tu, konia w blizki ogród puściwszy, sam zwalił się na ziemię — szedł jakby już tylko miejsca szukał gdzieby skonał, w obu dłoniach twarz zanurzył, oczy zasłonił i pozostał nieruchomy.
Tymczasem zeschły chléb, kropla wody, odżywiły nieco wygłodzonego, który trochę sił i przytomności odzyskał.