Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 028.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto ma siły za Wisłę ciągnie do Masława, tam, mówią, pokój jeszcze, on jeden siłę ma. Co czynić? do siły się garnąć chyba, a nie, to życie potracim, mówił Wszebór. My téż, sami nie wiemy, chyba by się do niego przekradać, aby żywot ocalić.
— Do Masława? — przerwał słabym głosem Lasota. — Co ci się śni? Człek ten niepoczciwy, przechera, wszystkich naszych nieszczęść przyczyną.
Mszczuj ramionami dźwignął.
— Prawda to! ano dziś będzie dobry kto bądź, byle życie zbawił.
— Lepiéj umierać! — mruknął stary.
Gwarzyli tak urywanemi wyrazy, gdy Dębiec przerwał rozmowę, pytając czy nie byli głodni.
— A któż dziś nie głodny! — zawołał Mszczuj.
— Co mam, tém się podzielę — rzekł kołodziéj. Nie wiele tego jest — byle duszę w ciele utrzymać.
Począł tedy mięso wędzone i krupy uwarzone na skorupkach, które w gruzach poznajdywał, rozkładać przed niemi. Lichy to był posiłek, ale się zdał głodnym najsmaczniejszą w świecie potrawą. Dziękowali mu niezmiernemi wdzięczności wyrazy.
— Niech ci Bóg płaci! — wołali.
— Zapłaćcie wy mnie sami — odparł Dębiec — siedzieć tu nie będziecie, powleczecie się gdzie-