Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 029.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kolwiek bądź, pozwólcie mi z sobą, bo tu zginę. Jutro do dnia pewnie ruszycie w lasy, dajcież mi się wlec za wami. Wezmę co mam żywności, podzielimy się.
— Któż z nas wie, co pocznie jutro? — zawołał Lasota.
— W lasy trzeba i za Wisłę — dodał Mszczuj — innéj dla nas rady niema. Masław przyjmuje wszystkich.
— Ani mówcie o tém — a sromajcie się myśli — przerwał stary Lasota.
Masław? a któż tego chłopiego syna nie znał na Mieszkowym dworze? Niewiedzieć zkąd i jak, od chlewów się dobył ten parszywiec, liżąc nogi, pochlebstwem dobił się podczaszowstwa. Mieszkowi potém życie skrócił, królową panię wygnał zmowami swemi, Kaźmierza pana swego wypędził. To jego sprawy.
— Pewnie tak — odrzekł Mszczuj — ja go téż ni kocham, ni bronię, psubrat jest, a no kto dziś panem? przy kim siła? albo trzeba gardło dać lub iść mu służyć!
— A! tak — wtrącił się zdala Dębiec — służyć już komu bądź, niech choć rudy pies panuje, byleśmy bezpańskiemi nie byli.
Umilkli wszyscy pospuszczawszy głowy, Lasota orzeźwiawszy nieco, podniósł się sycząc, aby ciało pobite, rany i odzież potarganą opatrzeć. — Znać w nim było męża, który nie jedno już prze-