Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 034.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przestraszeni ruszyli się wszyscy, oprócz Lasoty, nasłuchując bacznie czy się konie, puszczone na paszę nie ruszyły, zwierza uląkłszy i trwogi téj nie nabawiły.
W tém płomię, które się podniosło oświecając szerzéj pogorzelisko, ukazało za węgłem stojącą postać ludzką.
Człowiek stary, ręką wychudłą opierał się o kawał ściany, a dość nań było wejrzeć, aby się pozbyć obawy i poznać w nim nieszczęśliwą ofiarę, co się gdzieś z gruzów tych, głos ludzki zasłyszawszy, dobyła.
Mężczyzna był w podeszłym wieku, wynędzniały, twarzy bladéj, w podartym i powalanym przyodziewku czarnym, z głową nizko postrzyżoną, na długiéj, chudéj, kościstéj szyi sterczącą. Wiek już go był przygarbił, a wycieńczenie ledwie mu się na nogach utrzymać dozwalało. Zeschłe wargi otwarte miał, oczy osłupiałe, resztka życia już w nim tylko tlała.
Spoglądał po siedzących, jakby znajomych między niemi szukając twarzy, a z piersi znać trudno mu było dobyć głosu. W tém porwał się z ziemi Mszczuj i podbiegł ku niemu, wołając.
— Wyż to jesteście? ojcze Janie? wy?
Starzec głową potrząsł, spragnionemu, wygłodzonemu mówić było trudno, a zbliżyć się téż nie mógł i ściany trzymał, by nie paść, drżąc cały.