Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 039.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

żar nowy, osłabły starzec, którego na łup głodnéj śmierci lub nieprzyjaciela, porzucić się nie godziło. Lecz młodsi pieszo iść mogli, a Dębiec téż mający im towarzyszyć, pospieszać bardzo nie dozwalał i koni siły zmuszały do powolnéj jazdy. Rozmyślali o tém, nie śmiejąc się odzywać, siedzieli i drzémali u gasnącego ognia.
Ojciec Jan usnął widać znękany, bo oddechu jego nawet słychać nie było.
Lasota téż zdał się niewiele dbać o swój los, i obojętnie patrzeć na to, co go spotkać miało. Tak noc przetrwali całą. Dniało, gdy Doliwowie między sobą radzić zaczęli, w którą się obrócić stronę. Nie mówili już o Masławie, ale ku Wiśle lasami zdążać myśleli, aby się, przebywszy ją, na Mazurach gdzie schronić, bo tam czerń jeszcze nie powstała.
Dniało, gdy jakby cudem, ocalony gdzieś kogut, sam jeden na pogorzelisku, zaśpiewał na zaranie oznajmując pustkowiu początek dnia nowego. Głos ten usłyszawszy, ruszyli się wszyscy. Lepsze on czasy i spokojne dwory przypomniał.
Jedyny teraz mieszkaniec spustoszonéj osady, nie czując co go otaczało, dobył z piersi może ostatni raz głosu, posłuszny nałogowi staremu... Głos ten, nawołujący do życia śmierć i popioły, zdał się straszném urągowiskiem a razem upomnieniem. Strwożeni jedni, drudzy odżywieni po-