Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 055.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

żnych bliżéj się cisnęli, aby choć popatrzéć na nią, a krasą się polubować.
Rozdzielone były wprawdzie od siebie obozowiska, niewiasty się trzymały na uboczu trochę — ale młodym łatwo było wymyśléć sposoby, przybliżenia się do nich.
Sługa ów Spytkowéj, na którego czekała aby jéj wieści przyniósł o mężu i o grodzie ich — nie powracał; coraz więc prawdopodobniejszém się zdawało, że go gdzieś pochwycono, albo się obłąkał w lesie, lub padł pastwą dzikiego zwierza, choć miał to być człek wielce sprawny i z lasem po bartniczemu oswojony, że w nim był jak w domu.
Jawném to było dla Doliwów, że opuścić tak niewiast nieszczęśliwych nie godziło się. Koni nie miały, tabor niemi zwiększony, jeszcze się wolniéj musiał posuwać ku Wiśle, na większe będąc narażony niebezpieczeństwa. Nikt na to nie sarknął, Doliwom obu podróż ze Spytkówną uśmiechała się, bo się w niéj na pierwsze wejrzenie rozmiłowali, nie wiedząc wcale o sobie.
Już mrokiem, gdy coraz bardziéj o powrocie sługi wątpić poczęto, radzić trzeba było o jutrze, bo stać dłużéj, dla szczupłego jadła nie mogli.
Spytkowa zaklinać poczęła ręce łamiąc, aby ją tak samą nie porzucano. Odezwał się tedy stary Lasota, który stał się mówniejszym. —