Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 056.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Któż by o tém myślał! — Nie przeto będzie bezpieczniéj i lepiéj, bo i wy nie wiele możemy a przekradać się musimy bronić nie mogąc.
— Dokądżeście ciągnęli —? spytała Spytkowa.
— My...? ku Wiśle — odparł stary. — A no inna to rzecz była nam uchodzić samym, inna z sobą niewiasty prowadzić. Doliwowie nas ku Wiśle prowadzili, gdzie na Mazurach pokój być ma; bo ten niepoczciwiec Masław żelazną ręką lud trzyma. — Ale my go znać nie chcemy, tém ci więcéj niewiast mu pokazywać nie można, bo nic téż nie szanuje, ni czci ni życia; a siłą się swą upił jako miodem. — Więc za Wisłę ciągniemy — dokąd? gdzie? Bóg wiedziéć raczy.
Nikt długo nie odpowiadał.
— E! odezwał się w końcu Mszczuj — tak jak jest na zawsze zostać nie może — Ład wróci nasi się skupią, tym czasem choćby szałasy skleciwszy przesiedzimy złą godzinę.
— A głód? mruknął Lasota głowę spuszczając...
— Na to sobie radzić będziemy, odparli uśmiechając się Doliwowie. — Zresztą co nam pozostało? samym o sobie myśléć i życia bronić!
Stary nie odpowiedział nic, niewiasty szeptały między sobą, i nie postanowiwszy więcéj zamilkli wszyscy.
Już noc była prawie, gdy wśród téj ciszy le-