Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 061.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

za sobą córkę posadzić, aby się od niéj nie rozdzielać, w tém Mszczuj się ozwał, że konie ich słabe były, podróż długa, więcéj jak po jednemu sadzić na nie trudno.
Dziewczę się zawahało, samo od matki nie chcąc zostać, matka téż porzucić ją nie rada. Gotowe były iść pieszo. Doliwowie stali, a tu czas naglił.
— Miłościwa pani — rzekł Mszczuj — czasu niema co tracić na rozmysły. Siadajcie wy na jedną szkapę, dzieweczka na drugą, my przy was pójdziemy, a na oczach ją przecie mieć będziecie.
Dziewczę się do matki tuliło, Spytkowa wahała. Lasota, którego już wsadzono na konia, nawoływał.
— Niema się tu co drożyć, gdy o życie idzie!
Uścisnąwszy dziecko i poszeptawszy jéj na ucho, choć od niéj oderwać się było trudno, siadła starsza pani na Wszeborowego konia, Kasię dając Mszczujowi, który zwycięzko a szydersko na brata się oglądał.
Dziewczę imię miało Katarzyny, jednéj z najpowszechniéj czczonych naówczas patronek.
Ruszyli więc w imię Boże, manowcami znowu i koń przed koń, tak że dziewczę za matką zostać z Mszczujem musiało, ale się zaraz otuliło i osłoniło tak, że ani oczu nawet jéj widzieć nie mógł.
Mijając ze starszą brata Wszebor, schylił mu się do ucha.