Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 067.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— E! tam ich jest kilka, tam! a no sobie starszyzna pobierze, nam ino chyba baby zostaną!
— Wrócicie do swojéj, to i lepiéj. Niema tam komu bałamucić, kiedy wszyscy wyszli — mówił Sobek.
— E! e! — mruknął pastuch. — Wszyscy, albo i nie.
Ziewnął i westchnął razem, a nabrawszy fantazyi z bicza trzasł, że aż konie się spłoszyły, czém sobie śmiechu narobiło pacholę.
— Toć już pewno wrócimy teraz, kiedy nie ma co daléj robić, bo nic nie zostało! — odezwał się Sobek — a i mnie do chałupy markotno.
— Zjesz licha! — rzekł pastuch. — Zostałoć horodyszcze Olszowe! Władyki się na nim zamknęły, z któremi skarby są wielkie i dziewuch siła, a tych ani dostać. — Toć musiemy borsuki z jamy wykurzyć!
— Gdzie? jakie Olszowe horodyszcze? wtrącił stary — jam nie słyszał.
— Boś stary i głuchy! — śmiał się parobczak — a gdzieżeś był, gdy my tam chodzili?
— Ja? — odparł Sobek — jam trzodę pasł. Niewiem nic.
— Toć tam ludzi nam nabito i musieli precz odejść — ale ich głodem weźniemy!
To mówiąc pastuch świstać począł i do rozmowy nie miał ochoty.