Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 072.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.



III.



Do dnia o słocie, wyruszono z noclegu. Nocą jeszcze wzięło się na deszcz jesienny, spokojny, powolny, do gęstéj mgły podobny, który się, jak Sobek mówił kręcąc głową, na długo obiecywał. Oślizły wnet drogi leśne, obmokli wkrótce podróżni, a niewiasty, choć się od zimna poosłaniały i wilgoci — przemarzłe jechały i zmoczone. Spytkowéj gdy tylko mówić z przewodnikiem przestała, a mówiła rada — na płacz się zbierało.
Mszczuj ani wczora, ani dnia tego wiele nie zyskał na dziewczęciu, przy którém ciągle się być starał, konia wiodąc i gałęzie łamiąc, aby nie trąciła o nie. Kasia wciąż unikała spojrzenia na niego, a deszcz dozwalał się jéj tak osłaniać, że wcale nie mógł dojrzeć, ani oczu dziewczęcia.