Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 080.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i sam dwór głowę otwierał, a pojętny był we wszystkiem, i choć nauki miał więcéj niż inni, rycerskiego ducha w sobie zachował.
Gdy tak szli, zagadł go wkrótce Lasota, pozywając ku sobie, aby się coś więcéj dowiedzieć, jak popadł w to nieszczęście, z którego cudem ocalał. Lecz, o tém niechętnie mówił Toporczyk, winę zwalając na nieostrożność własną — a domyśleć się tylko było można, że wyprawiony został, aby królewiczowi, już zagrożonemu wygnaniem z kraju za matką, posiłki przywołać.
Dla niego się poświęciwszy, ścigany, odcięty od Kaźmirza, zmuszony błąkać się, gdy kraj cały wojna i pożoga objęła, tułał się już, byle życie ocalić.
Na wspomnienie o Masławie, cały się Bohdaś wstrząsł, zawrzał, pięści mu się same ścisnęły jak do bójki, i w gniewie okrutnym zawołał, że wolałby z głodu umrzeć, lub od czerni ginąć, niż łaską jego żyć.
— Psiego syna tego imienia wymówić nie mogę, bo mnie dławi! — mówił. — On sprawca! on winowajca, on zdrajca. Wszystka krew nasza na jego głowę! Nie może to być, aby go Bóg nie ukarał. Królowę naprzód, która nim pogardzała, jak zasłużył, prześladował i wygonił, królewicza zamordować chciał, gdyby mu nie uszedł, sam panowania zapragnąwszy! Wiedział przechera, że gdy się krew poleje i pustynią kraj stanie —