Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 085.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zbójów i niewolę haniebną wpadli — krzyknął Mszczuj.
Milczano długo. Spytał głos z góry.
— Kto wy?
Lasota się pierwszy wymienił, bo był im znany i pokrewny, powiedziano potém o Spytkowéj z córką, daléj o dwu Doliwach, wreszcie Toporczyka wymieniono i sług dwu.
— Osiem dusz! osiem gąb! z góry wołać poczęto. Nie może być, tu na trzech miejsca niema.
— Niewiasty weźmiemy! — zakrzyczał głos drugi.
— Belino stary — przerwał Lasota, na głos doniosły się siląc — w którym gniew czuć było. Chcesz byśmy ci tu legli pod wrotami srom czyniąc, żeś chrześcijańskiego serca nie miał. Dobrze... Legniem, niech nas tu wilcy jedzą, pod oczyma waszemi!
Na pomoście wszczął się gwar i swary, słychać było żwawą sprzeczkę. Jedni chcieli uczynić miłosierdzie, drudzy się wzbraniali. Lasota i Doliwowie nie mówili nic, Toporczyk milczał, siadłszy na ziemi, Spytkowa ręce łamiąc lamentowała głośno, dziewczę płakało po cichu.
— Gdyby już nas choć puścili, wołała Spytkowa, rzucę się im do nóg, nie może być, żebym nie wyprosiła dla was schronienia.
Po przestanku, ktoś się z za ostrokołu pochylił ku dołowi.