Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 095.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Módlmy się, w Bogu ufność miejmy, Bóg pomoże!
Tylko młodość w takim ucisku szczęśliwą jest, że na chwilę o niém zapomnieć może. Któżby się domyślił, że nazajutrz rano, pierwszą troską obu Doliwów było dośledzić, gdzie się niebieskie oczy Kasi podziały. Wstali natychmiast zabiegając i kręcąc się a dowiadując, gdzie córka lub matka być mogła.
Już w drodze z powodu dziewczęcia tak się z sobą jakoś, nie mówiąc o co powaśnili, iż unikali nawet rozmowy, i jeden od drugiego głowę odwracał. Obu piękne dziewczę z myśli wyjść nie mogło. Wszebór sobie panią matkę tak pozyskał w ciągu drogi, że już jéj dla siebie pewnym był, ale nie obrachował tego, że żwawa i raźna jeszcze niewiasta, nie dla córki, a dla siebie saméj na niego okiem rzuciła. We wdowieńskim stanie, bez opieki, mówiła sobie — trudno pozostać było... Chciała niby nie sobie męża, a dziewczynie dać ojca i dla niéj się poświęcić.
Wszeborowi co innego się śniło.
Mszczuj, który czasu podróży nie mógł się zbliżyć do trwożliwéj Kasi, dlatego może goręcéj się jeszcze w niéj rozmiłował. Myśleli teraz oba ino o tém, jakby daléj serdeczne zamysły prowadzić.
W obu ich jedna krew była gorąca, lecz jak się to w rodzinach zdarza, inaczéj ona u Wszebora, inaczéj w Mszczuju grała. Zapalczywi oba,