Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 101.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Dwaj jadący spojrzeli na siebie. Jeden z nich opalony, pomarszczony, zestarzały, choć jeszcze żyw, z oczyma bystro patrzącemi — był to bartnik Sobek, wierny Spytkowéj sługa, drugi pokaźniejszy, młodszy, mimo prostéj siermięgi do wojaka podobniejszy niż do kmiecia lub prostego osadnika, był Wszebór Doliwa. Wysłano ich obu na zwiady z Olszowego Horodyszcza, choćby do Masława dotrzeć przyszło, aby wiedzieć co tuszyć i jak sobie radzić.
Choć nie bardzo chętliwie, ważył się na to Doliwa, bo nie chciało mu się od Spytkowéj i jéj córki, ale nastali nań wszyscy, gdyż się sam chlubił z tego, iż na dworze Mieszka komornikiem był razem z Masławem, i najlepszym jego powiernikiem. Dziś ten Masław niepoczciwie urosłszy, z lichego pacholika, kneziem się płockim nazywać kazał i o zawojowaniu całego spustoszonego kraju zamyślał.
Trzeba było wiedzieć zamkniętym na grodku jak rzeczy stoją i czy się godzi od czerni życie ratując, na Masława rachować, Wszeborowi nic się stać nie mogło, a na przebiegłość swą wiele liczył.
Sobek, jako prosty człek, niczego się tu nie lękał. Wolałby był Doliwa nie stykać się z Masławem, ale mus był wielki. Na horodyszczu prędko żywności zabraknąć mogło, dostać się w ręce czerni, jedno znaczyło co głowę na pień położyć,